Suska Struga kajakiem od źródeł, czyli opowieść o mojej drodze do mentalnego uhonorowania regionu po nawałnicy z 2017 roku.

14 lutego- końcówka mojej kajakowej eksploracji Ciechocińskiej Strugi od źródeł. Dopływam do Grochowa i już oczyma wyobraźni widzę, w głowie krąży już myśl "Suska Struga, Suska Struga ..." Dlaczego Suska? Pewnie dlatego, że jest to rzeczka, która niespełna 200 m od mojego domu, łączy się z wodami niesionymi przez Ciechocińską i Raciąską Strugę, które przepływają w bezpośrednim sąsiedztwie Siedliska Grochowo. Lokalizacja ta jest dość szczęśliwa jak na rodzaj podejmowanych przeze mnie aktywności, w szczególności spływów kajakowych. Chociaż muszę też przyznać, że myślom o suskiej, towarzyszy drugi ukryty cel. Jest on równie, a może nawet bardziej istotny od pierwszego, ale o tym później. Nie zdążyłem wówczas jeszcze dobrze ochłonąć po ciechocińskiej, a geoportal i mapy google już były załadowane. Ustawiam widok topograficzny oraz satelitarny i rozpoczynam wędrówkę wzrokiem po mapie "od kłębka do nitki". Wygląda bardzo obiecująco, ponieważ dobrze znam te tereny: Gockowice, Wysoka, Jezioro Spierewnik, Suszek. Bywałem nad tymi wodami nie raz, ale skąd właściwie biorą się wody suskiej? Podążam dalej i trafiam na most na DK nr 22 (trasa od przejścia granicznego polsko-rosyjskiego w Grzechotkach do granicy polsko-niemieckiej w Kostrzynie). Przejeżdżałem tamtędy wielokrotnie, głównie z kajakami na spływ do Mylofu i faktycznie coś tam płynęło. Jednak wówczas nie zadałem sobie pytania, co konkretnie? Teraz już wiem i podążam dalej. Wygląda na to, że pomału zbliżam się do źródła. Po drodze napotykam wieś Młynki, linię kolejową łączącą Chojnice z Kościerzyną i za nią muszę przyjrzeć się dokładniej, bo widzę dwie podobne odnogi. Jedna odbija na północ, a druga bardziej na zachód w stronę Jeziorek i Chojnic. Oczywiście sprawdzam obie, ale pewne jest to, że z tego miejsce na pewno da się komfortowo płynąć. Jednak ja chcę wyjść nieco poza strefę komfortu i przy okazji poznać rzekę od początku. Dlatego podążając zachodnim tropem, w geoportalu trafiam na punkt powyżej miejscowości Kruszka, gdzie Suska Struga formalnie rozpoczyna swój bieg. Wygląda na to, że może być problem z dojazdem ponieważ jest to teren, na którym występują łąki i zarośla oraz nie prowadzi tam żadna droga publiczna. Dlatego postanawiam sprawdzić powyżej bo na zdjęciach satelitarnych wyraźnie widać kontynuację cieku. Tym oto sposobem docieram do Kłodawy, którędy wiedzie droga z Jeziorek do Powałek. Jestem "w domu". Teraz czas na rekonesans w terenie.

 

Środa 21 lutego, minął już tydzień od ostatniej wyprawy i zaczyna mnie nosić na wodę. Szczególnie, że od poniedziałku mam już na miejscu inny kajak. Wprawdzie to też Cruiser Prijona, ale wersja short o długości 320 cm, czyli o całe 110 cm krótszy. Buzia uśmiecha mi się na tę myśl ponieważ wiem, że łączy on w sobie cechy zwykłego Cruisera, czyli wygodnego turystyka, ze slalomówką. Idealne rozwiązanie dla mnie stanowiące kompromis na urozmaicony szlak suskiej. Ponagla mnie również opadający poziom wód powierzchniowych, który od mojego ostatniego spływu, obniżył się o około 15 cm. Pytam Olę, jedziesz? 10 minut później stoimy już na moście na drodze z Gockowic do Wysokiej obok zaparkowanego L200. Wygląda bardzo obiecująco. Latem nie ma tu zbyt wiele wody i zapewne musiałbym ciągnąć kajak na pieszo. Teraz to co innego, spodziewam się, że przemierzę szlak na siedząco. Jedziemy dalej, gdyż zamierzamy w końcu odwiedzić miejsce, gdzie rozegrała się największa tragedia nocy z 11 na 12 sierpnia 2017 r. tj. pamiętnej nawałnicy, która wówczas przeszła nad naszym siedliskiem i przez Bory Tucholskie. Znajdujemy tam pomnik, czyli dwa głazy wraz tablicami. Jedna z nich upamiętnia tragiczną śmierć dwóch harcerek: Olgi i Joanny, których obóz stacjonował właśnie w tym miejscu. Podczas tych wydarzeń, rannych zostało też 22 innych harcerzy i harcerek, którzy zostali odcięci od świata. Jako pierwsi z pomocą ruszyli mieszkańcy sąsiedniego Lotynia i to im poświęcona jest druga z tablic. Doskonale pamiętam stacjonujących w lesie harcerzy ponieważ dookoła jeziora wiodła moja ulubiona 10 km trasa biegowa i od wielu lat przyjeżdżaliśmy w te rejony na grzyby. Muszę przyznać, że jeszcze w sierpniu pamiętnego roku biegłem tam dwukrotnie, ale już po nawałnicy, ani razu. Chyba każdy przeżył to na swój sposób, a ja od tamtych wydarzeń, z pewnym żalem spoglądam na te piękne niegdyś okolice. Ogólnie rzecz biorąc to kilka lat po nawałnicy unikałem tych stron. Sądzę, że ja również przeżyłem swoją wewnętrzną traumę. Zapewne nie można porównywać jej do tej, której doświadczyły rodziny poległych dziewczynek lub inni uczestnicy obozu, ale dramat tamtej nocy odcisnął na mnie swoje piętno. Wydaje mi się, że był to jeden z powodów, dla których zdecydowałem się na spływ Suską Strugą dopiero teraz. Chyba potrzebowałem mentalnego uhonorowania naszego pięknego boru, który utraciliśmy. Całe szczęście, że nie bezpowrotnie bo nowe nasadzenia z każdym rokiem są coraz większe. Ruszamy z Olą dalej, do Suszka i jeszcze wyżej, woda płynie aż miło. Następnie trafiamy do Młynek, gdzie szlak wygląda na bezproblemowy. Struga płynie wartko około 2 metrowym korytem. W rejonie wiaduktu kolejowego to już całkiem rwący potok. Próbujemy przebić się wzdłuż torów w kierunku Kruszki, ale droga kończy się na jednym z gospodarstw. Wobec tego zawracamy i kierujemy się na Jeziorki skąd już bez problemu, przez Kruszkę docieramy do Kłodawy. Znajdujemy się kilkaset metrów powyżej miejsca, gdzie Suska Struga rozpoczyna swój formalny bieg. Pomimo, że koryto cieku mierzy 80 – 100 cm, czyli nieco mniej niż w Sicinkach na Ciechocińskiej Strudze, to moja buzia ponownie uśmiecha się ponieważ głębokość wody i spadek terenu są na tyle duże, że stanowią dobry prognostyk dla mojej nowej wyprawy kolejnym dopływem dopływu Brdy.

 

W związku z opadającą wodą, zależało mi na możliwie szybkim zejściu na strugę. Dlatego po dokładnej analizie prognoz meteorologicznych, padło na piątek 23 lutego 2024r. Musiałem też brać po uwagę pracę Oli, która w naszym siedlisku prowadzi pracownię psychologiczną "Harmonia", stanowiąca alternatywę m. in. dla usług psychologicznych świadczonych w Chojnicach, Tucholi oraz innych okolicznych miastach. Z wcześniejszych moich pomiarów wynikało, że będę miał do przebycia około 18,5 km, czyli dwukrotnie więcej niż na Ciechocińskiej Strudze. Dodatkowo spodziewałem sie problemów na następujących odcinkach trasy: z Jeziora Śpierewnik do Jeziora Wysockiego, z Jeziora Wysockiego do Jeziora Gockowickiego i za Jeziorem Gockowickim. Odwiedzałem te tereny wcześniej z lądu i spodziewałem się, że mogą być problematyczne ze względu na duże ilości zwałek. Chyba wolałbym takie atrakcje na samym początku, a nie pod koniec, ale w sumie i tak cieszę się, że mam sposobność podjęcia próby spłynięcia bezpośrednio do swojego domu. Będę miał też ograniczenia czasowe ze względu na pracę Oli i konieczność zmiany przy naszej córce, ale sukces wydaje się być w moim zasięgu. Przygotowuję podwójną porcję wyprowiantowania, gorącą kawę w termos i sporo wody. Ubieram się już lżej bo aura iście wiosenna, ma być 9 stopni na plusie, wprawdzie bez słońca, ale też bez deszczu. Poza tym dodatkowy zestaw odzieży w wodoszczelnym worku, rzutka, apteczka, palnik gazowy, maczeta, oraz power bank. Muszę mieć więcej energii ze względu na długość trasy oraz, że w telefonie uruchomiłem lokalizator, co stanowiło warunek ze strony Oli, abym mógł wyruszyć na tę wyprawę. Nie miałem specjalnie innego wyjścia, ale też pomysł wydawał mi się rozsądny. Tym razem również nie ruszam na spływ kajakowy Brdą. Przede mną kurs na Suską Strugę, która ostatecznie i tak do niej trafia. Jadę z moimi dziewczynami do Kłodawy gm. Chojnice i nie tracąc czasu niemal od razu wskakuję do kajaka ruszając wąską, ale za to bystrą strużką. Piękne uczucie, znowu jestem na wodzie i w dodatku na nowej!

 

Jest godzina 9.30 i nie ma mowy o wiosłowaniu, chyba że uznamy za nie odpychanie się od brzegów. Jednak w odróżnieniu od Ciechocińskiej Strugi, tutaj mam wyraźny nurt i spływ od samego początku uznaję za bardzo przyjemny. Kajak praktycznie sam przesuwa się do przodu. Po chwili z prawej strony mijam nieco oddalone gospodarstwo, za którym nieopodal rozpoczyna się Suska Struga. Kajak mknie wśród łąk i zarośli przez wyczyszczony rów, co dodatkowo mi sprzyja. Docieram do pierwszego przepustu pod łącznikiem pomiędzy łąkami, przymierzam się i przepływam pod nim, po chwili płynięcia mijam drugi przepust, ale tym razem już na styk, czuję chłód na twarzy bijący z betonowych kręgów. Przed trzecim przepustem tworzy się małe bystrze i struga szybko mknie. Jednak jest na tyle duży prześwit, że udaje mi się też nagrać na pamiątkę krótki filmik. Struga stopniowo poszerza się i niekiedy można już nieco zamoczyć pióro. Po przebyciu 2,2 km od startu, docieram do czwartego przepustu, ale jest na tyle nisko, że tym razem trzeba przenieść kajak. W sumie fajnie bo to doskonała okazja na małą czarną, która na wodzie zawsze smakuje najlepiej. Jestem zadowolony też ze średniej prędkości, ponieważ wychodzi 4,1 km/h i to praktycznie bez zanurzania wiosła. W oddali na prawym brzegu widoczny jest nasyp linii kolejowej nr 211 na trasie z Chojnic do Kościerzyny. Na całej, blisko 70 km długości, linia jest jednotorowa i niezelektryfikowana z prędkością maksymalną 120 km/h. Struga, która zbierała wody z okolicznych łąk jest już całkiem szeroka bo mierzy już około 150 cm i można już bez problemu wiosłować. Jednak po połączeniu z drugim (północnym źródłem) robi się już całkiem "luksusowo". Struga ma już około 2 m szerokości, ale pojawia się pierwsza z wielu kładek przez strugę, co wymusza przenoski ze względu na praktycznie równy poziom brzegów i lustra wody. Płynę wartko pod wiadukt kolejowy przepływając jeszcze wcześniej pod drewnianym mostem drogowym. Ku mojej uciesze zza chmur prześwituje słońce. To była dobra decyzja z terminem ekspedycji. Spływ przez ciemny, kamienno – ceglany tunel pod wiaduktem to całkiem ciekawa odmiana. Odkładam telefon bo za wiaduktem struga przyspiesza. Nieopodal od linii kolejowej docieram do podwójnego przepustu pod drogą i podpływam z prawej strony, gdzie jest nieco większy prześwit. Trochę się waham z uwagi na niski wlot na początku oraz duży spadek i mocno rwącą wodę pod drogą, ale duży prześwit na końcu ostatecznie mnie przekonuje. Wsuwam się do kajaka i odpycham się rękoma od betonu aby wcisnąć kajak głębiej do wody. Tym sposobem udaje mi się wślizgnąć do przepustu i szybko spływam na dół, gdzie dziób kajaka klinuje się na kamieniach w nurcie i muszę trochę popracować żeby płynąć dalej. Rzeczka jest bardzo urokliwa, przeciska się pomiędzy olchami na obu brzegach. Z tego miejsca już blisko do wsi Młynki.

 

Po blisko godzinie spływu docieram do pierwszej przenoski w Młynkach. Tym razem niska betonowa kładka stoi mi na drodze, chwila wiosłowania i znowu na brzeg, gdzie przeprawiam się przy moście drogowym. Stosunkowo wysoki poziom wody uniemożliwia spływ w takich miejscach, ale w ostatecznym rozrachunku wolę wysoką wodę i szybszy nurt, kosztem kilkunastu króciutkich przenosek, które stanowią świetną okazję do łyka małej czarnej. Za mostem po lewej stronie mijam Szkółkę Roślin i Sklep Ogrodniczy Herbariusz. Struga płynie już dość szeroko, ponieważ ma już około 3 m szerokości. Wpływam do olchowego lasku i na lewym brzegu widzę dwa pasące się koziołki. Zaskoczenie zwierzyny jest tak duże, że udaje mi się podpłynąć bez wiosłowania bardzo blisko. W końcu jednak dziki instynkt zwyciężył i rogacze oddalają się na kilka metrów, aby następnie przeskoczyć tuż przede mną na drugi brzeg suskiej. Moje zaskoczenie było na tyle duże, że ze zdjęcia wyszła rozmazana plama, ale i tak jestem szczęśliwy bo taki widok nie zdarza się często. Chociaż prawdopodobieństwo doświadczenia tego z perspektywy kajaka jest zdecydowanie większe. Krajobraz zmienia się na już bardziej łąkowy. Po lewej stronie coraz wyraźniej widać małą wieżę widokową zlokalizowaną przy drodze wiodącej do Mylofu. Została wybudowana po wspomnianej nawałnicy. Podczas prac porządkowych w lasach, pozostawiono w rejonie wieży hektarowy fragment nieuprzątniętego lasu ze sterczącymi kikutami wiatrołomów, dla zobrazowania i upamiętnienia tamtych tragicznych wydarzeń. Dobrze pamiętam tamten wieczór i noc ponieważ również prowadzone prze mnie siedlisko doznało sporego uszczerbku. Jednak wracam do mojego spływu bo zbliżam się do nowo budowanego mostu (prawdopodobnie dla pieszych i rowerzystów) oraz starej przeprawy na DK nr 22. Dalej płynę wśród łąk, które jeszcze kilka dni temu pozalewane były wodą, teraz można spotkać nieliczne większe kałuże. Trafiam na małą drewnianą kładkę i znowu przenoszę kajak kilka metrów. Okolica budzi moje duże uznanie ze względu na walory przyrodnicze. Żałuję tylko, że nie miałem okazji płynąć tym szlakiem przed nawałnicą, ponieważ oczyma wyobraźni widzę łąki otoczone gęstym borem. Dziś to tylko parę większych drzew i kilkuletnie nasadzenia. Koniecznie trzeba będzie zrobić powtórkę gdy drzewa podrosną. Chociaż spodziewam się, że nastąpi to już zdecydowanie szybciej 😉 Na przybrzeżnych drzewach widać mokre ślady po obniżeniu się poziomu wód powierzchniowych o około 15 cm. Po drodze łąki trochę ustępują i widać gdzieniegdzie skupiska większych drzew oraz nieuporządkowane po nawałnicy fragmenty lasu z powyginanymi drzewami i sterczącymi kikutami. Struga zwęża się i zaczyna meandrować. Mój Cruiser dobrze sprawdza się w tych warunkach. W oddali na lewym brzegu rysują się zabudowania Stacji Terenowej Uniwersytetu Łódzkiego w Suszku, gdzie podobnie jak w Siedlisku Grochowo, można zatrzymać sie na nocleg. Dopływam do mostu w Suszku, gdzie z uwagi na mały prześwit w przepustach muszę przenieść kajak na drugą stronę drogi prowadzącej z Rytel do Nicponi.

 

Za przenoską, woduję mój kajak w małym wąwozie., Struga ma tu 1,5 do 2 m szerokości, a ze względu na duży spadek terenu, płynie wartkim bystrzem. Trzeba uważać bo brzegi porastają kujące krzewy. Niestety nie zdążyłem ustalić czy to dzika róża czy malina bo rzeka szybko niosła, a ja raczej starałem się unikać bliskiego spotkania z nimi 🙂 Bezapelacyjnie, spływ tym odcinkiem to była duża frajda. Za wąwozem struga zwęża się jeszcze i płynie wśród starych olch otoczonych lasem, który przetrwał wspomnianą nawałnicę. Jednak żeby nie było zbyt łatwo, na trasie napotykam zwalone drzewo, które całkowicie blokuje koryto. Jestem zmuszony wyjść z kajakiem i wtedy okazuje się, że to nie jedno drzewo, a trzydziestometrowy odcinek zwałowiska, które z jakiegoś powodu zostało pozostawione w rzece. Przeciągam kajak brzegiem i woduję się by po chwilowym spływie znowu przeprawić się kawałek brzegiem. W sumie nic nadzwyczajnego, ponieważ zdążyłem się już przyzwyczaić, ale widać wyraźnie jezioro. Widok ten napawa mnie spokojem i postanawiam zrobić kilkuminutową przerwę na małą czarną zajadaną miodem z mojej pasieki edukacyjnej w Siedlisku Grochowo, gdzie prowadzę również warsztaty pszczelarskie. Przed samym jeziorem ostatnia przeprawa przez zwalone drzewa i dopływam do jeziora. Końcówka jest dość płytka i muszę odpychać się wiosłem od dna, ale to pestka w porównaniu do przeprawy na Jezioro Ciechocińskie gdzie innego dnia połamałem dwa pióra.

 

Jezioro Suszek (pow. 11,91 ha) to niewielki, ale za to bardzo urokliwy śródleśny akwen. Lubię wracać myślami do czasów sprzed nawałnicy, kiedy brzegi porastał gęsty bór. Nad nim, jak również przy Jeziorze Śpierewnik wiodły moje ulubione trasy biegowe. Gęsty bór dawał cień, a obecność wody nieco świeżej bryzy. Teraz to niestety jeszcze "leśna pustynia", ale z pewnością będę tu wracał aby sprawdzać postępy jakie poczyniła odradzająca się przyroda i trud ludzkich rąk. Pamiętam, że już wtedy myślałem o spływie w tym rejonie. Po chwili zadumy nabieram znowu tempa. Założyłem sobie wcześniej, że gdzie tylko się da, będę nadrabiał trasy żeby zaoszczędzić jak najwięcej czasu na ostatni odcinek wyprawy. Pisząc ten tekst uśmiecham się do siebie na myśl tego, co powiedziała mi po spływie Ola śledząc moje położenie i tempo z jakim się poruszałem. Aplikacja sugerowała Oli, że mogę poruszać się konno 🙂 Cruiser choć krótki, bardzo dobrze spisywał się ze względu na swój profil, górując nad typowymi slalomówkami. Mój kajak mąci niemal nieruchomą taflę jeziora i po około 5 minutach jestem już przy ujściu strugi z jeziora. Analizując zdjęcia satelitarne początkowo obawiałem się, że odcinek ten będzie mocno zarośnięty, ale miło się zaskoczyłem i już po chwili zameldowałem się przy kolejnej przenosce przy drewnianym moście nieopodal Jeziora Śpierewnik.

 

Z tego miejsca do jeziora jest już całkiem blisko, ostatnie 200 m płynę szeroko już rozlaną strugą, aby po chwili, o godz. 12.40 wpłynąć właśnie na Jezioro Śpierewnik (pow. 141,56 ha). Jest to jeden z największych w okolicy i zarazem historyczny akwen. Porastający jego brzegi las został równie brutalnie potraktowany przez pamiętną nawałnicę. Jednak to nie ta tragedia najbardziej zapisała się w pamięci wszystkich. Po wpłynięciu na jezioro, wprawny obserwator może dostrzec od zachodu, znajdujące się na prawym brzegu, wspomniany już wcześniej pomnik, który upamiętnia wydarzenia z nocy 11 na 12 sierpnia 2017 r. Wyrwany z zadumy ruszam dalej ściskając mocniej wiosło. Tym razem wiatr nie jest sprzyjający bo wieje od dziobu, który tnie nacierające fale. Powstające w ten sposób strugi wody lądują na mnie, ale nie spowalniam. Wręcz odwrotnie, przyspieszam na ile to możliwe. Jak już pisałem, na jeziorach zamierzam zaoszczędzić najwięcej czasu, a Śpirewnik jest największy. W przesmyku na prawym brzegu mijam dobrze wkomponowaną w teren Stację Archeologiczną w Białych Błotach, czyli terenową bazę Instytutu Archeologii Uniwersytetu Łódzkiego. Dalej już na otwartej wodzie widzę w oddali charakterystyczne wzniesienie terenu wraz z górującymi nad jeziorem sosnami. To znak, że już ostatnia, choć długa prosta do grodziska.

Grodzisko Raciąż to najstarszy ośrodek administracyjny południowej części Pomorza Gdańskiego. Jest to dawny gród kasztelański, który w okresie średniowiecza został usytuowany na wyspie śródleśnego jeziora Śpierewnik, która obecnie stanowi półwysep. Prowadzone tu badania geomorfologiczne wykazały, że w średniowieczu poziom jeziora był o metr wyższy. W latach 70-tych ubiegłego wieku teren grodziska został dokładnie przebadany przez archeologów, a w 2012 r. został oddany dla turystów częściowo zrekonstruowany gród. Na majdanie powstały: brama wjazdowa, fragment palisady i domostwa w postaci zrębów, uporządkowano cmentarzysko, stworzono ścieżki, punkty z informacją o historii grodu i prowadzonych tam badaniach oraz punkt widokowy. Dawna wyspa została połączona z lądem drewnianym mostem. Grodzisko wpisane jest do rejestru zabytków archeologicznych województwa Kujawsko - Pomorskiego.

 

Po półgodzinnym maratonie przez jezioro, docieram do małej przystani położonej u stóp grodziska, na zachód od jego zabudowań. Tradycyjnie czas na małą czarną, ale jest to już moja ostatnia, ponieważ zapas się wyczerpał. Uzupełniam też kalorie i nawadniam się bo czuję, że będę potrzebował sporego powera na końcówce. W razie problemów, z tego miejsca do siedliska mam już tylko 5 km lądem, więc jest to dla mnie komfortowa myśl. W ferworze "walki" nie dostrzegam, że siadła mi bateria w telefonie, która zipie już na oparach. Szybko podłączam power banka, który podtrzymał zasilanie do samego końca. Jednak stan ładowania budzi wiele zastrzeżeń i postanawiam ograniczyć używanie telefonu do minimum, zostawiając rejestrację trasy spływu i moją geolakalizację żeby Ola była spokojniejsza. Nie tracę czasu i zbieram się na rzekę, która jest gdzieś w pobliżu. Typuję miejsce, w którym według mnie i mapy mógł znajdować się odpływ i pudło. Przy wysokim stanie wody, szlak bywa mylący, ale tego miałem tak naprawdę dopiero doświadczyć. Próbuję w innym miejscu i też pudło. Wychodzę na brzeg po zwalonym drzewie i widzę już znajomą drogę wokół jeziora i drewniany mostek, gdzie miałem zamiar trafić. Wobec tego przeciągam już swojego Prijona kawałek drogą i bez zbędnej zwłoki woduję się za mostkiem, gdzie koryto ma około 2 m szerokości. Dalej rzeka rozlewa się w olsowym lesie, ale spływalny jest raczej tylko prześwit, który zaczyna się zwężać do około 1 m. Robi się "ciekawie", ponieważ pojawia się dużo zwałek. Kilkakrotnie wychodzę z kajaka żeby przeprawić się przez kłody w nurcie. Struga zaczyna mnie mylić kilkoma podobnymi do siebie cienkimi odnogami na rozlanym terenie i jestem zmuszony wycofywać się i korygować tor płynięcia. Ma to o tyle znaczenie, że w głównym nurcie jest jakby mniej przeszkód. Dodam jeszcze, że od Jeziora Śpierewnik do Jeziora Wysockiego płynie się "pod prąd", chociaż nurt jest praktycznie niewyczuwalny. Można to zaobserwować po roślinności wodnej, która układa się pod powierzchnią lustra w określonym kierunku. Otoczenie robi na mnie duże wrażenie. Teren staje się bagienny, jest tu dużo powalonych drzew. Z pewnością, wiele z nich to pozostałość z 2017 r. po wspomnianej wcześniej nawałnicy. Sugeruje to m. in. trwający stan rozkładu i próchniejące pnie drzew. Trzeba uważać przy wychodzeniu na kłody ponieważ wiele z nich załamuje się pod naporem. Specyficznego uroku dodaje częściowe zacienienie, które dają rosnące olchy. Przechodzi mi przez myśl, że byłaby to doskonała sceneria do niejednego filmu. Wolno, ale stopniowo przesuwam się do przodu i nagle koniec! Rzeki nie ma! Jestem nieco skonsternowany i wychodzę na "brzeg". Rozglądam się dookoła i nie mogę zlokalizować dalszej części strugi. Wszędzie tylko bagno i rozlewiska. Zostawiam kajak, biorę wiosło i po powalonych kłodach wyruszam na poszukiwanie cieku, asekurując się przy tym swoim wiosłem. Badam różne kierunki i nie mogę zlokalizować swojego szlaku. Nie sprawdzam swojego położenia przy wykorzystaniu telefonu bo stan naładowania baterii na poziomie 1%. Nie robię też zdjęć żeby mieć geolokalizację i awaryjnie możliwość nawiązania połączenia. Mam też drugi, starszy telefon, ale zamierzam po niego sięgać tylko w ostateczności. Podczas mojej bagiennej wędrówki zlokalizowałem suchy brzeg, na który wychodzę i podążam do najwyższego punktu w okolicy. Ze znanej mi topografii terenu wynika, że patrzę na drogę z Wysokiej w kierunku Wysockiego Młyna. Poznaję ją po charakterystycznych skupiskach brzóz. Po drugiej stronie rysuje się linia brzegowa jeziora, do którego zmierzałem kajakiem. Nie widzę samego akwenu, ale wiem, że tam jest, na co wskazuje otaczający krajobraz. Dlatego postanawiam wrócić po kajak, żeby przeciągnąć go miedzą, bliżej w kierunku do jeziora. Ku mojemu zdziwieniu, nie mogę zlokalizować swojego Prijona. Chyba po raz pierwszy w życiu zgubiłem kajak. Chodzę 10 minut po bagiennych kłodach i nie mogę go znaleźć. Wszystko wygląda bardzo podobnie do siebie, powalone drzewa i woda zlewają się w jedną całość. Dziwię się, ponieważ raczej moja orientacja w terenie jest na całkiem przyzwoitym poziomie. Szkoda bo kajak przydałby mi się do dalszej wyprawy, wraz z telefonem i innymi gratami. Ostatecznie mogę jeszcze wrócić pieszym spacerem do domu, ale ten wariant nie jest dla mnie optymalny. Postanawiam wspiąć się na drzewo około 5 m do góry. Wprawdzie nie widzę kajaka, ale lokalizuję strugę, którą przemierzałem. To już coś, więc udaję się w tym kierunku. Niestety nigdzie nie widzę swojego sprzętu. Zatem ponownie wspinam się na drugie drzewo. Po krótkiej obserwacji, nareszcie widzę charakterystyczny żółty kształt. Uff! A wystarczyło postawić kajak w pionie opierając o drzewo lub chociaż wciągnąć wyżej na kłodę. Na przyszłość będę o tym pamiętał, kiedy znajdę się w niepewnym terenie. Na całą akcję straciłem około 20 minut, a przecież nie wiadomo co przede mną. Struga wygląda tak jakby nikt nią nie płynął kilka lat. Po wydostaniu się z kajakiem na brzeg postanawiam zadzwonić do Oli i oczywiście widzę, że mam już trzy nieodebrane połączenia. Dziewczyna musiała się martwić widząc nieruchomy punkt wskazujący moje położenie. Mogłem chociaż wcześniej wziąć telefon żeby się nie martwiła. Oddzwaniam do Oli żeby zdać jej krótką relację. Okazuje się, że już zdążyła wyjechać do mnie rowerem. W związku z tym, że zbliżała się już godzina odbioru Leny z przedszkola, umawiamy się, że w razie co, podjedzie samochodem na plażę w Objezierzu nad Jeziorem Wysockim i ustalimy co dalej. Przecież Ola ma już umówione wcześniej spotkanie w swojej pracowni i trzeba podkręcić ruchy. Podpinam pas do kajaka i ciągnąc go po miedzy, ruszam w kierunku jeziora. Z brzegu zaczynam widzieć strugę, ale ciągnę jeszcze kajak bo jest sporo zwałek. Po około 150 m spacerku z kajakiem na smyczy, postawiam ponownie się zwodować. Wprawdzie są zwałki, ale już jakby mniej, a ja przecież wyruszyłem na wyprawę kajakową, a nie pieszą. Do jeziora kilkakrotnie wysiadam z kajaka i przeciągam się przez kłody, ale struga jest już całkiem szeroka i spodziewam się za chwilę ujrzeć jezioro.

 

Wpływam na Jezioro Wysockie (pow. 20,36 ha), jest godz. 14.40. Na odcinek 1,4 km z grodziska do jeziora straciłem aż 70 minut, więc trzymam się swojego pierwotnego planu i nadrabiam na jeziorze. Po 10 minutach dopływam do przystani w Objezierzu i mam jeszcze 2 minuty do spotkania z Olką. Czas jest niezły, więc szybko kalkuluję, że dałbym radę dopłynąć do naszego Siedliska Grochowo, przed Oli zaplanowanym spotkaniem. Po przyjeździe mojej drugiej połowy, wymieniamy się wrażeniami z mojej wędrówki i ustalamy, że to ona odbierze Lenkę z przedszkola, a ja dokończę spływ Suską Strugą. Jakby poszło nie po mojej myśli, to od końca jeziora do domu mam już tylko 2 km lądem, więc ostatecznie zdążyłbym wrócić nawet na pieszo z kajakiem. Nie tracimy czasu i ruszamy, każde w swoją stronę. Szybko przeprawiam się przez pozostałą część jeziora, gdzie na lewym brzegu mijam jeszcze dawny Dwór w Wysokiej, gdzie obecnie mieści się Dom Pomocy Społecznej.

 

Dwór w Wysokiej- od drugiej połowy XVIII wieku majątek zasłużonego na pomorzu rodu Janta-Połczyńskich. W 1812r. został on spalony przez wycofujące się spod Moskwy wojska Napoleona, które stacjonowały w Wysokiej. Odbudowy podjął się Adam Janta Połczyński senior, jednak już w 1871r. przechodząca przez ten rejon trąba powietrzna zniszczyła drewniane zabudowania dworu. Kataklizm był impulsem dla Adama Janta Połczyńskiego juniora do przebudowy dworu. Do dawnego parterowego domu dostawiono nowy, utrzymany w stylu neoklasycystycznym oraz wybudowano nowe pomieszczenia gospodarcze. Ostatni właściciel z rodu, Leon Janta Połczyński w 1902r. wzbogacił posiadłość o oranżerię oraz kaplicę w stylu neoromańskim przy drodze dojazdowej. Kolejne lata to rozkwit kariery politycznej Jana Połczyńskiego, który był m. in. działaczem Chrześcijańsko-Narodowego Stronnictwa Rolniczego. W latach 1922-1927 pełnił funkcję senatora RP z listy Chrześcijańskiego Związku Jedności Narodowej. W 1924 r. jego gościem w pałacu w Wysokiej był ówczesny Prezydent Rzeczpospolitej Polskiej Stanisław Wojciechowski. Janta Połczyński ponownie piastował funkcję senatora RP w latach 1930-1935r. z listy BBWR. W Latach 1930-1932 minister rolnictwa w gabinetach Walerego Sławka, Józefa Piłsudzkiego i Aleksandra Prystora. W maju 1939 r. sprowadził się wraz z żoną do willi w Milanówku wynajętej od Jana Sosnowskiego. W czasie wojny i okupacji wysiedlony do Generalnego Gubernatorstwa, przebywał w Milanówku, Rzeszowie i Ojcowie. W staromieściu zostali aresztowani w czasie obławy na partyzantów a następnie zwolnieni do domu. W latach II wojny światowej posiadłość w Wysokiej użytkował niemiecki generał von der Wahlen. Po „wyzwoleniu” Polski majątek Janta Połczyński przejęło państwo, adaptując pałac na siedzibę administracji wysockiego PGR-u. W 1981 r. Wojewoda Bydgoski zmienił przeznaczenie pałacu na dom pomocy społecznej, którą to funkcję pełni do dnia dzisiejszego.

 

Sprawnie dopływam do końca jeziora. Wypływ z akwenu pozytywnie mnie zaskakuje bo jest całkiem szeroko i na odcinku 300 metrów do mostu na trasie Gockowice – Wysoka, tylko dwukrotnie wysiadam z kajaka przy kłodach. Przez drogę też muszę przeprawić się górą, ponieważ prześwit w przepustach jest niewielki. Za mostem struga jest dość płytka, ale wystarczająca głęboka aby móc kontynuować spływ kajakiem. Po raz pierwszy posiłkuję się maczetą, ponieważ koryto zagradzają zwisające gałęzie. Tym samym, oszczędzam sobie nieprzyjemnej przeprawy i kilku wyjść z kajaka. O dziwo, 300 m odcinek suskiej, pokonuję bardzo szybko i po chwili dostaję się na maleńkie Jezioro Gockowickie (pow. 2,76 ha). Przy wlocie na jezioro, muszę jeszcze kilkanaście metrów odpychać się wiosłem od dna, ale idzie sprawnie. Po około 2 minutach jestem już przy ujściu strugi. Nigdy nie miałem okazji podziwiać jeziora z tej perspektywy, podobnie jak wcześniejszego akwenu i łączącej je strugi. Wobec tego wędrówka ma dla mnie wymiar szczególny i osobisty. W każdym bądź razie nie jestem pierwszym kajakarzem, który pojawił się na tym odcinku strugi . Przy początkach, kiedy siedlisko prowadzili jeszcze moi rodzice, pływali tędy nasi goście i znajomi kajakarze. Ostatniego, którego kojarzę to był Marek Weckwerth, który wraz paczką redakcyjnych znajomych, 10 maja 2018 r. wypuścił się z naszego siedliska, robiąc pętlę Raciąską Strugą do Jeziora Rudnica w Raciążu, a następnie pod prąd drugą odnogą Suskiej Strugi przez Raciąski i Wysocki Młyn, skąd dopłynęli do Jeziora Śpierewnik, a następnie tą samą trasą co ja, do naszego siedliska.

 

Od wypływu z Jeziora Gockowickiego, struga jest wystarczająco głęboka i szeroka dla spływu, ale sprawę komplikują liczne zwałki. Jednak uśmiech nie znika już mojej twarzy. Wiem, że jest to ostatnie 300 m Suskiej Strugi, która za chwilę połączy się z Raciąską Strugą i wspólnie popłyną do Brdy w Nadolnej Karczmie. Oczywiście w przeciwieństwie do mnie, gdyż ja zamierzam wybrać się w drugim kierunku, 200 m pod prąd do naszego siedliska. Ostatni odcinek strugi pokonuję częściowo wodą, a częściowo lądem. Widzę tu duże pole do popisu dla piły motorowej. Jestem na tyle blisko, że słyszę szczekanie naszego owczarka Lucky-ego. Są tylko dwa wytłumaczenia dla jego charakterystycznego szczeku, albo usłyszał mnie, albo Olka dojechała już z Leną z przedszkola. Po chwili docieram do znajomego zakrętu Raciąskiej Strudze, gdzie widzę już nasze siedlisko i Olę czekającą przy sąsiednim moście na drodze Grochowo – Gockowice. Co za piękny widok! Jest godzina 15.50 i pomimo mojego dobrego przygotowania, jestem już dość mocno sfatygowany. Podejmuję ostatni trud i pokonuję rwące bystrze pod prąd, aby dostać się do domu. Pod mostem, z trudem odpycham się od betonowych kręgów. Woda jest tu szczególnie rwąca, ale już za drugim razem udaje mi sie dostać na drugą stronę. Tak jak sobie obiecałem, kończę wyprawę w Siedlisku Grochowo i ląduje na brzegu przy naszej pasiece edukacyjnej i domku do inhalacji ulowych. Ależ to była wyprawa, jestem w domu!

 

 

Suska Struga jako szlak, przeszła moje najśmielsze oczekiwania. Pomimo ponurego świadectwa pozostawionego po nawałnicy z 2017 r., jej urozmaicony charakter dostarczył mi niezapomnianych wrażeń. Jest to szlak o dużych walorach przyrodniczych i historycznych. Od wąskiego rowu z szybko płynącą wodą wśród rozległych łąk, przez tunel o długości około 25 m, wartki nurt, zwierzynę na trasie spływu, wąski slalom przed Suszkiem i przełomowe bystrze za nim, urokliwe Jezioro Suszek i wielką wodę na Śpierewniku z historycznym punktami: dotyczącym nawałnicy oraz średniowiecznym grodziskiem. Następnie bagienna przeprawa i zgubiony kajak, po czym spacer z nim na smyczy, spływ przez wąskie Jezioro Wysockie z historycznym dworem, urokliwą strugę wśród olsowych rozlewisk, delikatne karczowanie szlaku maczetą, piękne Jezioro Gockowickie i przeprawa do Raciąskiej Strugi. Jak pokazuje "zaawansowana technologia", za mną 18,4 km trasy, 6,5 godziny na szlaku i 3 godziny i 45 minut, "w ruchu" ze średnią prędkością 4,9 km/h. Podczas spływu szybko odpuściłem liczenie przenosek i konieczności opuszczenia kajaka, ponieważ było to dobre kilkadziesiąt razy. Jednak wybierając się na wodę, oczywiście zakładałem, że tak może być i wcale nie mam o to pretensji do szlaku. Z pewnością była to dla mnie niezapomniana przygoda i każdemu, kto chciałby podążyć moim śladem, służę pomocą i radą. Przy planowaniu wyprawy, warto zasięgnąć języka odnośnie stanu wody i ewentualnego zalegania pokrywy lodowej. Oczywiście polecam spływać od późnej jesieni do wczesnej wiosny ponieważ unikamy w ten sposób roślinności wodnej, a i poziom samej wody może być bardziej optymalny. Mogę zapewnić kajaki, transport, pilotaż, lub po prostu parking auta na terenie naszego siedliska. Osobiście, fascynuje mnie myśl, że jest to kolejna droga wodna, którą można dopłynąć do naszego siedliska, którego działalność noclegowa i kajakowa liczy sobie już przecież ćwierć wieku!

Do zobaczenia na szlaku i połamania wioseł! Ja tym razem połamałem tylko łyżkę na miodzie rzepakowym i parę konarów, a wiosło wyszło z tej wyprawy bez szwanku 😉

 

menu-circlecross-circle linkedin facebook pinterest youtube rss twitter instagram facebook-blank rss-blank linkedin-blank pinterest youtube twitter instagram